Wakacyjne obserwacje

Urlopowałyśmy się ostatnio z Olą na lekkim odludziu. Kilka domków w środku lasu, niedaleko jezioro, najbliższy sklep 2,5 km. Cisza i spokój. Do tej pory zawsze tak było. Ale nie tym razem.

Po kilku dniach naszego pobytu, przyjechały dwie rodziny z dzieciakami, łącznie 11 osób. Trochę nas to zdziwiło, bo właściciel raczej nie zapraszał rodzin wielodzietnych, ale to nie nasza sprawa. Rozpiętość wiekowa od 10 miesięcy do 7-8 lat. Od razu dodam, że nie mam absolutnie nic do rodzin wielodzietnych, sama kilka takich znam i nie uważam ich za żadne patologie, tak jak niektórzy w naszym pięknym kraju. Podziwiam kobiety, które rodzą nawet po sześcioro dzieci. Ale bez względu na to, czy ktoś ma jedno, dwoje czy więcej dzieci, jako rodzic, jest za nie odpowiedzialny.

Rodzice dzieciaków okazali się być bardzo sympatyczni. Dzieciaki jak to dzieciaki- wszędzie było ich pełno. O wypoczynku w ciszy i spokoju mogliśmy zapomnieć, ale tak to już z dziećmi bywa. Jednak co mnie zdziwiło, to postawa rodziców. Dzieci jeździły na rowerach, biegały, wydzierały się, a rodzice siedzieli zamknięci w domku. A dziecko+ brak opieki, zazwyczaj kończy się źle.

Pierwsza sytuacja, która wywołała u mnie ciarki to ta, kiedy 2,5 letnia dziewczynka sama schodziła z huśtawki. Choć ciężko nazwać to schodzeniem, poleciała prosto na plecy, do tyłu. Dobrze, że trawa zamortyzowała upadek. Po chwili płaczu wyłoniła się mama zdziwiona, co też się stało. Siedziałam akurat z Olą na kocu i mówię jak to wyglądało, że to były ułamki sekund. Choć nie wiem czemu mówiłam to tak, jakbym się tłumaczyła, przecież pilnowałam swojego malucha, a nie jej….

Na kolejną sytuację nie trzeba było czekać długo. Ola spała, korzystałam więc z pogody i wygrzewałam się na słońcu. Nagle usłyszałam płacz. Pierwsza myśl- Olka! Ale nie, to nie ona. Pewnie maluszek w domku obok. Jednak minęła minuta, dwie, trzy, a płacz zamiast cichnąć, był głośniejszy. Po ok.5 minutach zebrałam się z leżaka. Na tarasie sąsiadów, siedział 10-miesięczny malec w wózku i zanosił się od płaczu. Siedział tak zupełnie sam. Nikt nie reagował. Dopiero po kolejnej minucie czy dwóch, zjawia się matka, znów zdziwiona, co się dzieje… Brak słów.

Dzień przed naszym wyjazdem znów huśtawka w roli głównej. Dzieciaki obsiadły ją ze wszystkich stron i huśtają się w najlepsze. Stara huśtawka, metalowa, z drewnianym siedziskiem, bez oparcia. Starszaki ścigają się, kto huśta się wyżej. Niestety nikt nie widzi, że przy huśtawce są też maluchy. Nagle niespełna 4 letni chłopiec niebezpiecznie zbliżył się do rozpędzonej huśtawki. Moja mama krzyknęła, ja zamarłam. Dzieci nie reagują. W końcu moja  mama wzięła chłopca za rękę i poszła do rodziców, mówiąc, że mogliby zwracać na dzieci trochę więcej uwagi, bo znów mogło się to bardzo źle skończyć. Podziękowali. Kolejnego dnia dzieciaki miały już bardziej zorganizowany plan dnia i określone reguły zabawy.

Ja rozumiem, że każdy chce wypocząć, ale… Kiedy dziecko spada z huśtawki, to są ułamki sekund. Kiedy rozpędzona leci prosto w kierunku głowy malucha, to są ułamki sekund! Złapałam się na tym, że zamiast zając się swoją Olką, nerwowo patrzyłam, czy znów obce dzieciaki nie wariują na huśtawce. Nie trzeba być od razu nadopiekuńczym rodzicem , który chodzi wszędzie za rękę ze swoją pociechą, ale wystarczy odrobina uwagi i rozsądku, ustalenie reguł i zasad, których dziecko ma przestrzegać, a może uda się uniknąć niepotrzebnego stresu, wizyt w szpitalu i szycia głowy.

DSC07835

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij