Czy chodzić z malutkim dzieckiem w miejsca „publiczne”? Małe dziecko płacze, niby banalne, niby każdy to wie. Jednak często ten płacz nie spotyka się z miłym przyjęciem, szczególnie, jeśli jesteśmy akurat w restauracji, kościele czy w tramwaju.
Trzy tygodnie po urodzeniu Oli miałam na uczelni rozdanie dyplomów. Bardzo chciałam na tę uroczystość iść, ale co jeśli Mała się rozpłacze? Mimo wielu wątpliwości, zdecydowaliśmy się pójść. Po 30 minutach grzecznego spania, włączyła się syrena, ale była z nami akurat babcia, która szybko z Małą wyszła. Okazało się, że nie było tak strasznie i moja panika okazała się zbędna.
A co z wyjściem do kościoła? Spotkałam się wielokrotnie z opiniami, że po co chodzić z małym dzieckiem, będzie płakać itp. Jednak jak tylko Mała skończyła 2 tygodnie, chodziliśmy już w komplecie. Zazwyczaj była grzeczna i przesypiała całe msze. Jednak nadeszły czasy, kiedy nasze dziecko chyba uznało, że skoro wszyscy śpiewają to i ono chce. Niestety są to najczęściej „solówki” akurat w momentach, gdy w kościele panuje kompletna cisza. Teraz już wiem jak czują się inni rodzice w takich sytuacjach- wzrok niektórych osób nie pozostawiał wątpliwości co o tym sądzą. Chodzimy na msze dla dzieci, kiedy inne dzieciaki zaczynają płakać, nie czujemy się przynajmniej samotni, a osobom, którym to nie odpowiada, polecam zaprzestanie chodzenia na Msze dziecięce. Moje pytanie brzmi następująco: skoro Kościół, to miejsce dla wszystkich, to czy rzeczywiście Matki z dziećmi mają do niego nie chodzić? Czy może mają stać na zewnątrz, żeby komuś czasem nie przeszkodzić? Później „babcie” się dziwią, że młodzi do kościoła nie chodzą…
A knajpki i restauracje? Przede wszystkim, najfajniej jest kiedy uda nam się znaleźć miejsce „przyjazne” dzieciom. Dobrze, jak w takim miejscu są udogodnienia dla rodziców z małymi dziećmi, np. miejsce do zabawy (dla starszych) czy przewijak dla najmłodszych, żeby uniknąć sytuacji rodem z „afery pieluchowej”. Jednak nie za wiele jest takich miejsc, szczególnie w okolicach centrum miast. Kiedy już chcemy gdzieś z dzieckiem wejść, możemy się spotkać z negatywnym nastawieniem innych osób przebywających akurat w lokalu. Przerobiliśmy to na własnej skórze, gdy poszliśmy na kawę z „dzieciatymi” znajomymi. Najpierw chcieli nas ulokować pod WC… W końcu wybraliśmy sobie inne miejsce. Dwukrotnie kelner prowadził innych klientów do stolika obok, ale za każdym razem słychać było ciche komentarze, że tam są dzieci, to może gdzie indziej. Przepraszam, czy rodziny z dziećmi to jakiś wyrzutki, że do knajpki też pójść nie mogą? „Starsi stażem” rodzice chyba sami zapomnieli, jak ich maluchy były małe…
Zdaję sobie sprawę, że płacz dziecka nie jest dla wszystkich czymś „komfortowym”. Ale czy rzeczywiście świeżo upieczeni rodzice mają siedzieć z nimi tylko w domu? Tyle mówi się teraz o „tolerancji”, tylko czemu tak mało o tolerancji wobec maluszków i ich rodziców…